Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

28 cze 2013

Refleksje odrętwiałego wampira

   Leżałem w opustoszałej uliczce, nie będąc w stanie zwrócić czyjejkolwiek uwagi na swoją niemoc. Po mnie, już koniec. Będę leżał, póki nie wyschnę albo póki nie znajdą mnie jacyś biedacy. Albo dresiarze, szukający nowych ofiar. Zupełnie jak ja... Zaśmiałem się w duchu na pewne skojarzenie, bo inaczej nie miałem szansy na wyrażenie swoich emocji. No tak, można by mnie nazwać mrocznym dresiarzem - przychodziłem, groziłem, czekałem i zabijałem. 
  Może jednak nie spotka mnie koniec podobny śmierciom moich dziewcząt? Nie żebym teraz dostał wyrzutów sumienia za swoje czyny, nie tak działał mój rozsądek - zresztą, on prawie w ogóle nie działał. Ewentualnie pracował na najniższych obrotach gdy wyczuwałem niebezpieczeństwo. Miałem po prostu nadzieję wyschnąć do dna żył i sobie leżeć po kres świata. Bo kto mógł wiedzieć, że tu jestem? Nikt. Nie powiedziałem nawet Sarze że tu idę. Klapa.
    Ciekawe, czy to zabija? Czy tak się umiera? Po prostu nic nie czujesz poza tym, że jesteś odrętwiały? Nie czułem przytępienia umysłowego. Proszę bardzo, mogę w każdej chwili obliczyć jakiś logarytm. Nie żebym się chwalił, ale rok na Yale coś dał. Czułem tylko... Swoistą bezbronność. Bo w każdej chwili mógł przyjść jakiś wilkołak i mnie ugryźć. Mogła wrócić Marry i mnie zabić, lub, co byłoby gorsze, zgwałcić. Tylko nie to. Zresztą, ona chyba poszła. Mam nadzieję, że na zawsze.
   Hmm... Teraz pojawiło się nowe uczucie. Wstyd. Jaki ja byłem głupi... Dlaczego nie poczekałem na Sarę?! Czułem do siebie politowanie. A siostra pewnie teraz czatowała na jakiegoś kolejnego faceta do przelecenia i zabicia. Czemu by nie przerzucić się na jej styl życia? W sumie i tak poluję tylko na ślicznotki. Nie, chyba bym nie mógł... Psychika by tego nie wytrzymała. Zresztą, ja byłem romantyczny. Potrafiłem postarać się o laurkę i kwiatki, jeśli tylko chciałem i miałem motywację. No i czekałem jak na razie na... Królewnę na białym rumaku? Coś w tym stylu.
     O, jak błogo. Nie ruszać się, w ciszy myśleć nad sobą i swoją żałosną historią. 

۞۞۞

   Mimo że wiedziałam już dużo o asangach, wolałam zasięgnąć wiedzy jeszcze jednej wiedźmy, podobno ekspertki w sprawach tych szmat. Pisałam do Dave'a już od rana, ale nawet nie oddzwaniał. Jeju, mam nadzieję, że nic mu się nie stało... W końcu to on mi obiecał nowe szpilki od Prady na urodziny. No i może by mi było trochę go szkoda. Nawet nie trochę.
  Zmierzałam do jednej z najobskurniejszych aptek pod Słońcem, czyli, jak głosił napis, "Samantha's Medicine". W oknach widniały przeżarte pleśnią deski a w nielicznych odkrytych szybkach stały tajemnicze przedmioty, jakieś amulety, kamyki, kępki suchych ziół. Jeden z kamyków był nawet ładny, jaskrawoniebieski. Nadawałby się jako zawieszka do mojego nowego łańcuszka.
    Odepchnęłam ciężko drzwi i w moją twarz uderzył zapach starych książek i wielu, wielu ziół, jak w dobrej herbaciarni. Spojrzałam do drewnianym wnętrzu i po chwili zauważyłam małą, skuloną kobietkę za ladą.
  - Mogę czymś służyć? - zapytała niska szatynka o urodzie latynoski, spoglądając pokornie znad kasy naokoło zawalonej medalikami.
   - Samantha, tak? - odpowiedziałam pytaniem. 
Dave by mnie okrzyczał.
 - Tak, Samantha. Szukasz mnie w jakiejś szczególnej sprawie, wampirzyco? - zapytała, tym razem podstępnie.
  Wow, nie wiedziałam, że można na tyle wyszkolić czarownicę, żeby rozpoznawała istoty bez żadnej wiedzy o konkretnym osobniku. Zaczynałam się powoli bać. Bo co, jeśli to nie jedyna z jej wyjątkowych umiejętności? Brr.
  - Jestem Sara Cassidy i szukam jakichkolwiek informacji o asangach. Bardzo miło by było, gdybyś podała mi jakieś lekarstwo na ich nie wiem... Jad? Nie mam pojęcia, jak atakują. Proszę - dorzuciłam kurtuazyjnie dla wywarcia lepszego wrażenia.
 - To mroczna część wiedzy o świecie - powiedziała cicho, ale tak samo strasznie, jaka była treść wypowiedzi. - Podałaś swoje nazwisko, jesteś tu w dobrej sprawie. - stwierdziła i odwróciła się plecami. - Asangi to wielkie, potężne stworzenia, Saro. Wyczuwam, że wiesz o nich już dużo - zdradza cię mina, kochana. - Mówiła jak stara babcia, tymczasem miała mniej więcej tyle lat, co Dave, czyli była jakieś trzy lata starsza ode mnie. - Nie będę cię zanudzać, powiem tylko, że nie ma skutecznego leku na ugryzienie bądź atak psychiczny asangi. Zaatakowanego uratuje tylko ofiara z niewinnego, ale wiedz, że zabicie niewinnego niesie ze sobą wieczne potępienie. - Mówiła coraz głośniej, gdyż wchodziła coraz dalej w głąb apteki.
 Zaśmiałam się w duchu na te słowa. I tak jestem wiecznie potępiona, a z moich rąk zginęło tyle niewinnych... Ach, i gorących facetów, że naprawdę, potępienie mi już nie grozi. Diabli swego nie biorą.
Nie przerywałam jednak wywodu wiedźmy, nie chcąc jej zablokować w mówieniu.
  - Ale jest lek na krew pół-wiedźmy, pół-człowieka. To prosty wywar z aspalatu. - powiedziała, zdjęła z półki jeden z wielu słoików i podeszła do mnie. 
  W środku były jakieś powyginane czerwone pędy pływające w lekko żółtym naparze. Niezbyt zachęcające, ale jeśli leczą... Dobrze mieć w kieszeni.
  - Proszę. - Podała mi słój i przechyliła głowę. - Jest twój, jesteś w potrzebie. Twój brat został zaatakowany przez asangę. - rzuciła i odeszła za ladę.
  - Jak to? - Byłam w szoku. - Gdzie? Powiedz mi, gdzie jest! - krzyknęłam błagalnie.
 - Spokojnie. Overlords Street, przy włoskim bistro w uliczce. Idź szybko - powiedziała i poganiała mnie ręką.
 - Dziękuję ci! - Rzuciłam się jej na szyję, a gdy się zorientowałam, że to zbyt poufałe, z konsternacją się oddaliłam. - Przepraszam. - bąknęłam. - Już lecę, dziękuję! - krzyknęłam przez ramię i wyleciałam z pomieszczenia, uważając na słoik z wywarem.


۞۞۞


  Zastanawiałem się właśnie nad sensem kolonizacji Marsa, gdy znalazła mnie Sara. Na szczęście. Dzięki, Bogu Nieszczęść i Kochanych Sióstr.
   - Czy ty nigdy nie możesz się mnie posłuchać?! Zawsze wychodzi ci to na dobre! - krzyczała, jednak na tyle cicho, aby nie zwrócić uwagi jakiegoś nocnego marka na ulicy. 
   A ja leżałem i dalej wpatrywałem się w nią, a raczej w miejsce, gdzie wgapiałem się od kilku godzin. Teraz stała tam Sara. Myślała, że jak nakrzyczy na mnie to to coś zdziała? Hola, czy to kiedykolwiek coś zdziałało? W końcu zorientowała się, że jej nie odpowiem i wyciągnęła jakiś słoik z torebki wartej zapewne miliony.
    - Mam dla ciebie lek. I nie wybrzydzaj - rzuciła groźnie. - Ja jestem za pół godziny umówiona z Jaredem a ty ot tak zajmujesz mój cenny czas! - burczała pod nosem biorąc do strzykawki trochę obrzydliwej cieczy.
   Wstrzyknęła mi płyn, siłą wciskając igłę strzykawki do moich nieruchomych ust. Już po chwili poczułem cudowne ciepło rozchodzące się od jamy ustnej po koniuszki małych palców u stóp.
    - Dzięki ci, o pani - powiedziałem do niej jak w czasach naszej młodości. - Skąd...
   - Nie mam czasu, jestem nieumalowana, nieubrana, ja nie wyglądam. Muszę iść, weź to ze sobą i noś porcję jak będziesz z Marry - powiedziała zostawiając słój i zniknęła.
   Nawet nie zdążyłem spytać, co właśnie wypiłem, ale nazwa nie była ważna - ten smak mówił sam za siebie. Była to pewnie jakaś rzygownica biała lub coś w tym stylu.
   Wziąłem słój i wstałem. Otrząsnąłem się z całodniowego kurzu i pobiegłem do kanciapy, gdzie odstawiłem naczynie i wziąłem prysznic. Gdybym był człowiekiem, pewnie zaburczałoby mi w brzuchu, jednak poczułem tylko małe mrowienie w żyłach. Czas na kolejną panienkę.

_________________

Eh, troszkę nudnawo, wiem ;) Już niedługo zaczną się romanse, na razie wprowadzam akcję. Jeszcze jedna prośba. JAK ZROBIĆ W BLOGSPOCIE RÓWNE AKAPITY?! Bo już mnie lekko trafia szlag. Pomóżcie! 

Zdesperowana Ariana


26 cze 2013

Słodkie, małe kłamstewka

- Uwierz mi, bardzo się stęskniłem - dorzuciłem od siebie jeszcze kilka słów, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że jestem (i byłem) jej wierny. Jak w drętwej komedii romantycznej: do końca moich dni. Jakie to naiwne.. Ale cóż, naiwność chodzi w parze z głupotą, więc ona i Marry świetnie do siebie pasowały.
- Cieszę się. - Uśmiechnęła się znacząco i wstała. - Może chodźmy gdzieś indziej, gdzie jest kameralniej? Niewygodnie jest mi siedzieć w tej mgle z fontanny - powiedziała i przeszła kilka kroków na słońce, przesuszając dłońmi swoje czarne włosy.

Ooo nie, kochanie. A tam się na mnie rzucisz, zmolestujesz mnie i przelecisz mimo mojej woli. Zdecydowanie przeciwnej takim atakom woli. To ja głównie miałem w repertuarze napaści tego rodzaju, więc, jak to mawia Sara, mam na to monopol. A właśnie... Siostra-Jej-Wysokość-Cassidy miała się ze mną spotkać z informacjami, ale nie odzywała się od rana. 

Czyli jestem w sidłach tej kretynki. 

- Dobrze, chodźmy. - Wstaliśmy i szliśmy lipową alejką, wyłożoną kocimi łbami i zasypaną żółtymi kwiatami z drzew pond naszymi głowami. Przejeżdżający koło nas rowerzyści robili duży hałas, wprawiając swoje maszyny w ruch po nierównym podłożu, przy okazji zagłuszając połowę mowy-trawy, jaką serwowała mi Marry. Dzięki ci, Panie, że musiałem słuchać tylko jednej drugiej jej gadaniny.

Odpłynąwszy gdzieś w połowie wywodu kobiety o nowej kolekcji jakiegoś Labutina (przynajmniej tak wypowiadała to dziwne nazwisko) zauważyłem, gdzie podświadomie ją prowadziłem. Zmierzaliśmy w stronę pewnej kawiarenki, w której kiedyś poznawałem swoje najnowsze ofiary. Cóż, czas na kolejną. Może by tak... Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Niezbyt rozsądny, lecz może okazać się skuteczny.

- Może być tutaj, kotku? - zapytałem, przerywając niezbyt grzecznie jej wykład o prawidłowym dobieraniu kolorów bluzek. 

Kiwnęła głową i usiedliśmy przy jednym ze stolików włoskiego bistro ustawionych blisko ciemnej, ciasnej uliczki. Nie będzie problemu z wymknięciem się tam.

- Wiesz... Nie jestem głodny. Chociaż nie, jestem... Chodź. - powiedziałem mruczącym głosem i złapałem ją za rękę, zaciągając ją do uliczki. 

Bez żadnych skrupułów przycisnąłem ją do ściany z piaskowca i zacząłem całować namiętnie. 

- Ale... Tutaj? - powiedziała między moimi pocałunkami. - Dave... - szepnęła i włączyła się w moją grę.

Gdy już znudziło mi się całowanie Marry przeszedłem do części głównej mojego planu. Kiedyś już jej to robiłem, ale nie wiem, czy teraz, po tym jak jest tą całą cholerną asangą... Nieważne, raz się żyje. Wysunąłem kły i zaciąłem ją jednym z nich na szyi i powoli spijając krew z jej skóry pociągałem językiem w górę, by zobaczyć minę dziewczyny. 

A ona się uśmiechała. To chyba dobry znak, co nie? Też się uśmiechnąłem i poczułem, że coś jest nie tak.

Drętwiałem. Nie mogłem poruszyć żadną częścią mojego ciała. Patrząc ciągle w jej oczy uświadomiłem sobie, dlaczego się uśmiechała - to był zuchwały uśmiech, który wiedział, że pojawił się na widok czyjejś... Krzywdy? Głupoty? Raczej tego drugiego.

- Ups. A widzisz, jednak pisałam prawdę - powiedziała cicho, przesunęła dłonią po moim policzku i odeszła, tymczasem ja upadłem na kostkę w uliczce nie mogąc nawet mrugnąć okiem.


۞۞۞


A więc, asang lepiej nie drażnić. Muszę przekazać Dave'owi, żeby niczego nie kombinował. Zawsze pakuje się w jakieś kłopoty a ja, zamiast siedzieć u kosmetyczki, latam za jakimiś szamankami-wiedźmami szukając informacji o jego wrogach. Podsumowując, znalazłam dużo na temat tej rasy.

Każda asanga wywodzi się z jednego z czterech rodów, z których każdy ma we władaniu jedną z istot nadprzyrodzonych. Jeśli asanga odkryła swoje moce, ma takie samo panowanie nad rasą, nad którą panuje jej ród, a do tego sama jest hybrydą, lecz nie podlega żadnej innej istocie. Ma w sobie dwie natury, człowieka i czarownicy. I tu stajemy w kropce, bo nie dość, że nie mamy szans kontrolować Marry, to jeszcze nie da się jej zabić. Takie stworzenie może unicestwić jedynie głowa rodu, czyli pierwsza kobieta-asanga w linii rodowej. Jest tylko jeden sposób na śmierć.

Gdy asanga się zdenerwuje na jej twarzy ujawniają się tatuaże, na które składają się odciski dusz istot, które zabiła. Oczywiście, gdy tatuaż się wypełni, asanga umiera - jest stworzona do zabijania, ale zabijania w dobrej sprawie. Krew czarownicy jest trująca, jednak nie zabija, tylko oszałamia, ale tylko wtedy, gdy oddana jest bez dobrej woli odbierającego. Wypita zgodnie z wolą "dawcy" obdarowuje nieśmiertelnością, w przypadku wampirów człowieczeństwem. To dlatego krew asang jest bardzo cenną zdobyczą. 

"Asanga" to z połączenia "a" - przeciw i "sang" - krew. Mają one za zadanie zapobiegać rozlewowi krwi między stworzeniami, jednak najczęściej są tych rozlewów przyczynami... Ale mniejsza z tym. Trzeba ostrzec Dave'a.
          

______________________

Wiem, krótko - jednak i tak długo patrząc na to, jak się męczyłam z tą notką. Obiecuję, następną wynagrodzę długość tej! Piszcie, komentujcie, powiadamiajcie o nn :)

Ariana ♥  

24 cze 2013

Tablica ogłoszeń, part 1 :)

  Od początku istnienia bloga nie pisałam jeszcze nic od siebie, chyba najwyższy czas to zrobić. 
1. DZIĘKUJĘ ZA:
a) Wasze wejścia. To naprawdę motywuje, zwłaszcza że moje poprzednie blogi trwały max. miesiąc - czuję, że ten to coś dłuższego. Za to Was kocham ♥
b) Dodawane linki i zaproszenia - fajnie jest zobaczyć pasję i twórczość innych ludzi!
c) Komentarze - dobrze, że wytykacie mi błędy i chwalicie za to, co pochwały godne. Dzięki wielkie :)

2. PROSZĘ O:
a) Wytrwałość w czytaniu - wiem, moje notki są czasem bezsensownym stogiem siana, ale mam tyle pomysłów, że czasem ciężko jest to ubrać w słowa. Chyba muszę napisać plan ramowy opowiadania :D
b) Szczerą, konstruktywną krytykę. To pomaga bardzo w ogarnięciu fabuły, technicznych kwestii i mnie samej ;)

3. PRZEPRASZAM ZA:
a) Długość notek. Narzekacie czasem na długość wpisu, jednak to jest taka przywara, która siedzi ode mnie od początku blogowania (czyli od jakichś dwóch lat z najstarszym blogiem). Myślę, że lepiej jest napisać średniej długości notkę a nie tasiemca na 10 stron w Wordzie na którego czasem robi się niedobrze. Przynajmniej mi, nie wiem, jak z wami ;)
b) Niedopracowany miejscami styl, literówki, rozwlekłą akcję, błędy interpunkcyjne i ortografy, zawiłe zdania i opisy przestrzeni oraz wszystko to, co się Wam nie podoba. Piszcie w komentarzach, postaram się powziąć mocne postanowienie poprawy :)

    No, to chyba wszystko. Jutro notka, bądź pojutrze, zależy, jak rozwinę akcję - w stronę filmu sensacyjnego czy mdłego romansu. Zależy, ale jestem bardziej za tym pierwszym ;) Jeśli macie jakieś sprawy bądź pomysły piszcie w komach lub na maila (opcja dla wstydliwych bądź ofert matrymonialnych :D). Czekam ;)
Ariana

23 cze 2013

Końcowa faza przedzawałowa

         Asanga. Nie wiedziałem na ile wierzyć Marry, ale wolałem pokładać w jej krótkim liściku choć trochę wiary... W końcu mogła to być prawda. Tak. Trzeba do niej zadzwonić. Albo się spotkać. Co, jak panuje nad wampirami i przez noc coś zachachmęciła w mojej głowie? Co, jak teraz jestem wybrakowany? Nieźle pomieszała mi plany.
         Chyba że... To tylko jej plan. Bym wrócił do niej z obawy przed jej siłami. Tak, na pewno to to. Naszedł mnie kolejny dylemat. Zrobić tak, jak chce ona zgodnie z moją dedukcją czy zignorować jej wiadomość jako fałszywą? Cholera, czy ona zawsze musi mieszać?!
         Ogarnąłem się szybko biorąc prysznic i już miałem iść na łowy kolejnej biedotki gdy zorientowałem się, że nie jestem głodny. A to już było dziwne. Bardzo dziwne. Odrzuciłem od siebie myśl, że to przez tę dziwną kobietę, nie chcąc więcej myśleć i martwić się tym wszystkim. Po prostu byłem jeszcze syty po Kate. Sięgnąłem do kieszeni po komórkę, gdyż poczułem wibracje od nadchodzącej wiadomości. Jeszcze Sara do kompletu. Dzięki , o Wielki Bogu Nieszczęść.

Jestem dzisiaj u Ciebie. Nie uciekniesz mi. I przestań się boczyć, Dave. 

         Nawet nie miałem zamiaru od niej uciekać. I tak, jak napisała, nie zdołałbym tego uczynić, więc nie było sensu marnować sił i czasu. A może rozmowa z siostrą była mi potrzebna? Może coś wie o tych cholernych asangach. Może pomóc. Mam nadzieję.

۞۞۞

         Leżałem plackiem na łóżku w kanciapie rozmyślając o wszystkim i o niczym. Wpatrywałem się w kropkę na suficie, którą kiedyś pozostawił mój kumpel Diego. No, teraz to już były kumpel - zabił go jad wilkołaka. 
         - Wyglądasz jak wieśniak wyciągnięty z rowu - Odezwał się głos z okolic podnóżka mojego miejsca spoczynku. - Co ty w ogóle masz na sobie?! Co to za szmaty? - zadawała niezbyt konstruktywne pytania. Nie reagowałem. - Dave. Co. Się. Dzieje. - Każde słowo Sary wypowiedziane było z impetem godnym prezydenckiego przemówienia.
         Nie zwracałem na nią większej uwagi. Wpatrywałem się, już teraz bezmyślnie, w biały, miejscami złuszczony sufit.
         - Jak myślisz... Asangi zabijają dla przyjemności czy też tylko dla zachowania zasad? - zapytałem pustym głosem.
         - Te szmaty? One zabijają, kiedy chcą. Pamiętam taką jedną, Piper chyba się wabiła, zabijała swoich facetów. Nazywali ją Czarną Wdową. - odpowiedziała i usiadła u moich stóp, by przyjrzeć się nowo zakupionym trampkom. Cmoknęła zniesmaczona. 
To mnie pocieszyła tym wyjaśnieniem... Poczułem się jak mucha w sieci.
         - Dlaczego pytasz, młody? - Odrzuciła buty i położyła się koło mnie.
         - Poczytaj sobie. - powiedziałem i wskazałem liścik. Spojrzała na mnie wielkimi oczami. - Widzisz, teraz mam problem. Czy zrobiła to żebym do niej bojaźliwie wrócił, czy też jest to prawda. - rzuciłem i spojrzałem na Sarę spod rzęs.
    Jak zawsze potraktowała mnie poważnie. I za to ją kochałem, za każdym razem mogłem na niej polegać. Bez względu na okoliczności i problem, była przy mnie i nie dawała za wygraną.
         - Zrobimy tak: wrócisz do niej, ja poszperam za asangami. Może uda mi się znaleźć potwierdzenie tej informacji, nie wiem. Warto spróbować - zaczęła mówić pewnym głosem, tym, którym się najczęściej rządziła. - Ty będziesz świetnie udawał, że bardzo za nią tęskniłeś i musiałeś wrócić, bo zżerała cię zazdrość o to, że inny facet ją weźmie, tak? - zapytała jakbym był małym dzieckiem. Pokiwałem głową w geście zrozumienia. - Będziesz słodki jak ona, będziesz jej dawał kwiatki i laurki. Żeby się tylko nie zorientowała, że to gra. I po pewnym czasie przepytamy ją, a raczej ty, o jej naturę, jasne? A ja ci na boku znajdę pomoc. I trzeba cię koniecznie zeswatać, nie mogę patrzeć na ciebie gdy się kleisz do wszystkich panieniek w mieście. Ja mam na to monopol - zakończyła z uśmiechem na twarzy i wiedziałem, że się nie wymigam.

۞۞۞

         Zaczynamy fazę pierwszą, panie Cassidy. 
         Choć trochę byłem zniesmaczony faktem, że muszę udawać zazdrośnika i słodko zachowywać się wobec Marry, byłem gotów poświęcić się dla spełnienia planu mojej siostry. Wziąłem do ręki komórkę i lekko niezdecydowanie stukałem opuszkami palców w klawiaturę na ekranie. Wysyłałem SMSa do tej małej wiedźmy. Może nie takiej małej, ale mniejsza z tym - nawet małe potrafi nieźle zamieszać.

Hej. Co do Twojego liściku... Też mam nadzieję, że nie ostatnie. Spotkamy się gdzieś?

Szybka z niej diablica. Odpowiedź nadeszła po kilku sekundach.

Jasne, park? Czy jakaś kawiarnia?

         Jęknąłem w duchu. Dziwnym trafem właśnie zaczął działać mój szwankujący rozsądek. Lepsze jest miejsce z dużą ilością ludzi, tam nie odważy się mnie zaatakować, a w ten słoneczny dzień więcej osób będzie w parku. 

Park :) Widzimy się o 14 przy fontannie, OK?

OK. Czekam :)

         A więc... Kurtyna w górę i trzymaj za mnie kciuki, Bogu Nieszczęść.

۞۞۞

         Siedziałem na kancie fontanny, która z pluskiem wyrzucała z siebie strumień wody układający się w wodospady z piętrami. Przy okazji nie omieszkiwała ochlapywać mnie malutkimi drobinkami wody, które sprawiły, że miałem lekko wilgotne włosy. Przeczesywałem swoje kruczoczarne strąki, aby nadać im normalny wygląd kiedy poczułem, że ktoś pomaga mi szczotką. 
         Bądź słodki i kochający, pamiętaj. Pozwoliłem Marry poprawić mi fryzurę i odwróciłem głowę do tyłu. Jej twarz była o milimetry od mojego policzka.
         - Dziękuję za poprawienie koafiury, madame Mar - szepnąłem. Na zdrobnienie jej imienia uniosła kąciki ust.
         - Nie ma za co, monsieur Cassidy - powiedziała teatralnie i sztywno, jednak uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Cieszę się, że cię widzę. - dodała i schowała szczotkę do torebki, która, jak standardowa torebka kobiety, mieściła wszystko - od kilofa po igłę z nitką. 
         Pochyliłem się i pocałowałem ją lekko w policzek. O tak, to jest aż za słodkie jak na normalnego Dave'a. Na policzki Marry wystąpił rumieniec.
         - Chciałem cię przeprosić i powiedzieć, że... Zbyt szybko cię oceniłem i podjąłem bardzo pochopną decyzję, której teraz żałuję. Wybacz mi, Mar - zakończyłem cichym głosem, schylając głowę w geście pokory. 
   Popatrzyła na mnie i dłonią podniosła moją głowę, ciągnąc ją do góry za podbródek.
- Nie chowaj się, Dave. Muszę cię widzieć, tak dawno cię nie widziałam... Tydzień to o wiele za długo. - wyznała i spojrzała mi w oczy.
         I zaczyna się słodkie zdenerwowanie. Może ona mi się po prostu znudziła? Nie wiem. Gdy słyszę te cukierkowe wyznania to biorą mnie mdłości. Ale mdłości są teraz pożądane. Przybliżyłem się i pocałowałem ją w kącik ust, a potem w środek warg. Czekałem, żeby nie przesadzić - a kiedy nie miała żadnych oporów, pocałowałem ją namiętnie. A niech uwierzy w to wielkie kłamstwo.
         - Dla mnie też za długo, mała - ostatnie słowo wymsknęło się niespodziewanie, ale dość komicznie zabrzmiało w moich ustach.

         Nazywałem tak tylko swoje ofiary. Czyżby przypadek?

    

21 cze 2013

Zaćmienie umysłu?

     Odrzuciłem od siebie wyssane do ostatniej kropli ciało smukłej blondynki. Truchło położyłem na łóżku i przykryłem satynową pościelą. Otrzepałem poły skórzanej kurtki i spoglądając ostatni raz na pomieszczenie wyszedłem, a raczej wyskoczyłem, przez okno kamienicy. Jaka szkoda. Pięknie wyglądałaby na wybiegu Bohoboco. Ale cóż, drapieżnik poluje, więc muszą być jakieś ofiary.
   Szedłem spokojnie parkiem, przez wysadzoną klonami aleję. Liście szumiały leciutko na wietrze i w przypływie dziwnej sentymentalności usiadłem na ławce, zamknąłem oczy i syciłem się dźwiękami nocy. Gdzieś w górze ptak czyścił swoje piórka, w korze wierciły się jakieś owady a pod ławką szamotała się jednorazówka. Często miewałem ataki sentymentalizmu... Jak na naprawdę dziwnego, spaczonego wampira byłem dość moralny. Jeśli to nie paradoks. Porównując mnie i moją siostrę, Sarę, można śmiało dojść do wniosku, że nie jesteśmy z jednej rodziny. Ona jest popieprzona, ja jeszcze nie.
    Sara lubuje się w sukkubizmie. Dla niej nie ma granic upojenia, potrafi wymordować całą grupę mężczyzn żeby znaleźć tego jednego, z którym na początek pójdzie do łóżka. O tak, jest wybredna, tak jak ja - to chyba jedyna cecha, która nas łączy. Nigdy nie czuła prawdziwych emocji, nikt nigdy jej nie upokorzył, nie skrzywdził, nie sprowadził na ziemię, dlatego też zachowuje się jak rozpieszczona księżniczka wszechświata, której nie obowiązują żadne zasady, ani etyczne, ani prawne. Ma wszystko pod nosem, więc dla wygody ten nos zadziera. A ja nie mam na nią żadnego wpływu,  z czego się cieszę: ani ja jej nie gorszę, a jestem na tyle silny, żeby mnie nie wciągnęła do jej "stylu" życia. 
  Hmm. Ta dziewczyna była przepyszna. Smakowała, jak się zorientowałem przy posmakowaniu pierwszej kropli jej krwi, najlepszą czekoladą z kawałkami chilli - o tak, najlepsza czekolada na świecie. Pamiętam, że w tym tygodniu zabiłem pięć... Nie, sześć kobiet, które smakowały przeciętnie. Jak kranówa. A to, to była prawdziwa woda mineralna w porównaniu z tamtymi.
   - Cześć, braciszku - Jak na zawołanie obok ławki zjawiła się młoda szatynka ubrana w króciutką, szarą spódnicę i cekinowy top. - Masz napad samotności? - zapytała, przechylając głowę i przyglądając mi się uważnie.
     To jakaś telepatia.
     - Hej. I dlatego siedzę sam - podkreśliłem ostatnie słowo, zwracając uwagę na jej obecność. - Skąd się tu do diaska wzięłaś? - zapytałem zirytowany jej bezpośredniością, która graniczyła często z nietaktem.
     - Wiesz, szukam jakiegoś ciacha na noc... - przerwała, bo wiedziała, że nie lubię jej sposobu odżywiania. - Nie denerwuj się, Dave. Wiem, że chcesz ze mną pogadać - rzuciła z pewnością siebie.
- Tak, uwielbiam pogawędki o ciuchach i nowych "ciachach" w mieście - zaśmiałem się gorzko a w słowa włożyłem tyle sarkazmu, na ile było mnie stać. - Nie, serio. Idź sobie, nie drażnij mnie teraz. - powiedziałem ostrzegawczo.
   Naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty by się z nią przekomarzać. Chciałem pójść do jakiegoś klubu, potańczyć z kobietami, którym przy okazji narobię nadziei, wypić szklankę whiskey i wrócić do kanciapy, żeby choć przez moment się przespać. Oczywiście nie potrzebowałem wielogodzinnego snu. Wystarczyły mi trzy, cztery godziny, ale jeśli szukasz powodu, to zawsze znajdziesz.
- Uuu, coś nie w sosie. Jeśli mogę zapytać... - włączyła się Wścibska Sara.
- Nie możesz, spadaj. - Warknąłem.
- Zapytać, co z Marry? - Dokończyła mimo mojego wtrącenia. W geście pseudoczułości położyła mi dłoń na ramieniu.
- Nic. Rozstaliśmy się - powiedziałem i spojrzałem znacząco na rękę Sary - Zabierzesz tę dłoń sama czy mam ci sprawić przykrość i ją strącić? - zapytałem i uzyskałem pożądany efekt - zmrużyła oczy i wstała.
     Proszę, idź sobie!
- No dobra, widzę, że jesteś dzisiaj okropnym kompanem. Lecę. Jutro też cię nawiedzę - Zakończyła z groźbą w głosie i zniknęła.
Kocham ją, ale cóż... Jest jak wielki czołg. Najeżdża na ciebie i nie masz szansy się obronić przed majestatem Jej Królewskiej Sary.
Co do Marry, przykra sprawa. Odkąd ją zostawiłem zachowuje się dość dziwnie. Dzwoniła do mnie, najpierw kurtuazyjnie się witając a potem wypytywała o moich rodziców, miejscowość urodzenia, wampira, który mnie zmienił... Ciągle jednak pozostawała słodka. Ale właśnie między innymi dlatego ją rzuciłem - jej reakcje były fałszywe, przesłodzone, w końcu gdy ją widziałem dostawałem lekkiej śpiączki cukrzycowej. Jest inna, to prawda. A inności trzeba się bać.
Wstałem i ruszyłem do klubu.

۞۞۞

Obudziłem się rankiem następnego dnia. Spojrzałem w wiszące naprzeciwko małe lustro i zobaczyłem swoją żałosną, potarganą postać. Hm. Ciekawe czy spałem sam. Nie mam pojęcia.
Wstałem i rozciągnąłem mięśnie. Teraz zorientowałem się, że na mojej poduszce leży mały liścik, zapisany cienkim, prostym pismem na szarej karteczce w lawendowy wzorek. Już po papierze wiedziałem, kto to napisał. Marry. 

Cieszę się, że się spotkaliśmy. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.
M. 

PS.: Dowiedziałam się wczoraj, że jestem asangą*.


O cholera. Wpakowałem się w niezłe kłopoty.

_________________

* asanga - pół-czarownica, pół-człowiek, wywodzi się z jednego z potężnych rodów czarownic: Siathe (wampiry), Okkaio (wilkołaki), Klonehe (czarownice) albo Trenetis (hybrydy); ma za nadrzędne zadanie poskromić spory między światem wampirów i wilkołaków i chronić ludzi przed istotami nadnaturalnymi; może panować nad jednym z gatunków tych istot, w zależności od pochodzenia.

19 cze 2013

Kate, blondynka, A Rh -

Weszłam do wynajmowanego przeze mnie pokoju i ze zdenerwowaniem cisnęłam swoją bluzę na łóżko, po czym sama się na nie rzuciłam. Co oni sobie myśleli? Jak można kogoś od tak, po kilkunastu minutach rozmowy z nowo poznanym facetem uznać za dziwkę, a potem rozsiać plotkę o tym, jaka to ja jestem puszczalska? Moja paczka naprawdę mnie zawiodła, a najbardziej Haggy - dokładnie Hagerona, moja jak dotąd sądziłam, najlepsza przyjaciółka. Tak, rodzice wyrządzili jej wielką krzywdę tym dziwnym, nieistniejącym imieniem. Fałszywa do szpiku kości, czego się właśnie dzisiaj musiałam dowiedzieć, oczywiście nie obyło się bez zrobienia ze mnie pośmiewiska i obiektu plotek. Wytykanie palcami też nie było dyskretne...
Zabrałam dłonie z twarzy i spojrzałam na poduszki. Nie ma co się przejmować... Najwyżej będę musiała męczyć się z miesiąc. Pogadają, poplotkują i znajdzie się inna biedna ofiara bezpodstawnie uznana za kogoś, kim nie jest.
- Pieprzyć to - warknęłam z irytacją i uderzyłam w nienagannie zaścieloną pościel, aż zabolały mnie knykcie. Podeszłam do lusterka i wziąwszy wacik nawilżony płynem do demakijażu zaczęłam energicznie pocierać oczy. Chyba za mocno, bo w pewnym momencie zapiekło mnie prawe oko. Zbliżyłam się do lusterka, ale nic nie widziałam. Włączyłam garderobiane lampki nad toaletką w stylu starych gwiazd retro. Dopatrywałam się ponownie jakiegoś zaczerwienienia gdy w lustrzanym odbiciu zobaczyłam dziwny cień. Cóż, to na pewno przez to oko. Musiałam zatrzeć powierzchnię gałki ocznej. Wyszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i z mokrymi włosami wróciłam do sypialni. Nie suszyłam włosów. I tak wyglądały koszmarnie, a z pomocą suszarki miałabym uczesanie pokroju Hagrida z "Harry'ego Potterra".
Znów stałam przed lustrem i wcierałam serum na końcówki włosów. I znów zauważyłam coś dziwnego... Tym razem był to malutki, świetlisty punkcik... Jakby błysk metalu w świetle jarzeniówek znad tafli szkła. Zamarłam. Spoglądając co chwilka w lustro sprawdzałam, czy błysk dalej tam jest. Nie było w tym kącie nic błyszczącego. Obok szafy wisiała susząca się bielizna, bardzo nieadekwatna do wystroju całego wnętrza. Była biała, koronkowa a wnętrze... Było dość prowokacyjne. Pani Georgs miała bogatą rodzinę, a tę  renesansową kamieniczkę wynajmowała jeszcze dwunastu innym osobom po absurdalnie niskich cenach jak na standard. Spojrzałam kolejny raz na wieszak bieliźniany. Tym razem nie w lustrze. Obróciłam głowę i dość odważnie, jak na moją bojaźliwą osóbkę, podeszłam do ciemnego kąta.

۞۞۞

Zbliżała się do mnie małymi, drżącymi kroczkami. Świetnie wyglądała ta panika w oczach i lekko rozchylone wargi w wyrazie strachu. Uwielbiałem doprowadzać ludzi do takiego stanu. Co ją zaniepokoiło? Była to sprzączka od moich jeansów, która wychynęła zza koszuli i łapiąc refleks światła z lampek odbijała go małą plamką nad lustrem. W sumie musiałem dość seksownie wyglądać, koszula odsłaniała też trochę mięśni brzucha i ścieżynkę ciemnych włosów. Siedziałem niewygodnie na krawędzi ciemnoczerwonej boazerii, czekając na kolejny krok dziewczyny.
Ruszała się bardzo powoli i strachliwie. Oj, to będzie dobra zabawa... Jeszcze ten dziwny zapach chilli. Ciekawe, bardzo ciekawe.

۞۞۞

Odsunęłam wieszak na pranie i stanęłam wryta. W kącie siedział ponętny, ciemnowłosy facet i spoglądał na mnie zadziornym wzrokiem spod długich rzęs. Moje serce stanęło ze strachu i zaczęło bić jak oszalałe. Szok zablokował mnie na tyle, żebym nie była w stanie odezwać się słowem. Chciałam się wydrzeć, może wyklinać, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Cześć, mała - powiedział cichym, ciepłym głosem i podszedł o krok. - Nie będę ukrywał, zabiję cię. I nie zdołasz uciec, tak, jak teraz nie możesz się ruszyć. Teraz ze strachu, potem przeze mnie. - rzekł, ale do mnie nie docierało to, co mówił.
Dalej stałam w osłupieniu. W końcu zdobyłam się na odwagę i wrzasnęłam głośno o pomoc. Chyba wzięłam go tym z  zaskoczenia - nie miał pojęcia, że się odezwę.

  ۞۞۞

Krzycz, mała. Dajesz mi tylko więcej satysfakcji. Pozwolę jej drzeć się jeszcze z kilka sekund, to cudowny dźwięk. Miała piękny głos, jeden z lepszych, jakie udało mi się słyszeć w tym tygodniu. Chyba muszę robić jakiś ranking.
   - Dobra, koniec tego, bo jeszcze ktoś usłyszy. - rzuciłem i chwyciłem ją za dłoń. - Witałem się? - zapytałem i przekrzywiłem głowę. - Odpowiadaj! - nakazałem, gdy nie dawała znaku zrozumienia.
- T... Tak. - powiedziała cicho.

- No to teraz... Żegnaj, mała - powiedziałem i wgryzłem się w młodą, tętniącą życiem szyję.
     


   

16 cze 2013

Kate Farrington

Podszedłem do wysokiego, angielskiego łóżka pokrytego ciemnowiśniową pościelą. Hmm... Ta dziewczyna jest pedantką. Na powierzchni tkaniny nie było ani jednej fałdki, ani pyłka kurzu czy pozostawionego po śnie małego piórka z grubych, jasnozłotych poduszek. Przesunąłem palcami po chropowatej teksturze obicia poduch i wziąłem głęboki wdech chcąc poczuć zapach kobiety. Czuć było lawendę i jakąś dziwną nutę ostrej papryczki chilli. Być może ma mole w szafie - nie mogłem uwierzyć, że ktoś może tak pachnąć.
W moim kilkuwiekowym życiu nocnego łowcy pozbawiłem racji bytu wiele istot. Byli to nie tylko ludzie, ale i wilkołaki, kilkanaście czarownic, wiele, wiele dusz. Być może niewinnych, ale co mnie to obchodziło - moim pragnieniem było ugasić głód, a ich jęki przy uchodzeniu ostatniej iskierki życia nie poruszały mojego skamieniałego serca. Przelałem litry krwi w poszukiwaniu odpowiedniej osoby do zabicia, ponieważ moja obsesja była dość osobliwa. Zabijałem tylko tych, którzy chcieli uciekać. Syciłem się strachem, paniką, bólem istot, które upatrzyłem jako potencjalne ofiary i właśnie w ten sposób stałem się wręcz koneserem w posmakowanej krwi. A, jeśli wierzyć starej legitymacji przybitej srebrną szpilką z różową główką do korkowej tablicy nad biurkiem zawalonym książkami, Kate Farrington, lat 21, stawała się właśnie kolejną do kolekcji smaków.

Zaczekać na nią tutaj czy iść za zapachem i zaczarować wdziękiem wyćwiczonym przez wieki? Przejrzałem się w wysokim, zdobionym lustrze. Z tafli szkła spoglądał na mnie wysoki szatyn z niebieskimi oczami i wyraźnymi rysami twarzy, w czarnej, skórzanej kurtce, jasnym podkoszulku, ciemnych jeansach i czarnych conversach. Powinna na mnie polecieć, ale kto wie - być może ma inny gust. Zaczekam. Przyglądałem się zdjęciom na tej samej tablicy, na której przyszpilono legitymację. Wysoka blondynka o twarzy modelki śmiała się szeroko do aparatu, odsłaniając piękne, proste zęby. Ale nie, nie była ani trochę zainteresowana modą - w jej szafie, jak już się zorientowałem, wisiały stare, znoszone rurki, szerokie, wypłowiałe koszulki i kilka sukienek do kolekcji z niskimi szpilkami. Mimo jakości ubrań ten styl do niej pasował. Z innych fotografii wynikało, że uprawiała dużo sportów - fotka z sali gimnastyczno-akrobatycznej, hali siatkarskiej i pływalni... Czyli będzie uciekać. Taka myśl napawała mnie optymizmem. Uwielbiałem słyszeć krzyki pięknych dziewcząt gdy zorientują się, że nie flirtuję z nimi dla obopólnej przyjemności.